Jachtowy sternik morski (Chorwacja, maj 2015)

Do mariny dojechaliśmy rankiem, obsługa z Master Yachting szybko przygotowała jacht I mogliśmy się zaokrętować. Po południu cała załoga dotarła do portu. Zjedliśmy dobrą kolację w jednej z lokalnych knajp, przy okazji poznając się bliżej. Okazało się, że każdy z nas zajmuje się w życiu czymś innym, co dobrze wróżyło długim rozmowom.

W niedzielę rano - first things first – szkolenie z bezpieczeństwa, obsługi jachtu i już każdy wiedział, że najważniejsze to nie wypadać za burtę. Odejście od kei przy srogim wietrze zakończyło się małym postojem na mooringach, ale jak to mówią - złe dobrego początki. Po południu wpłynęliśmy do Sibenika.

W poniedziałek prognoza nadal mówiła o podmuchach do 7B, więc dzień spędziliśmy na mało zafalowanym akwenie pod Sibenikiem ćwicząc podstawowe manewry na silniku, w tym zacieśnioną cyrkulację. Na wieczór spłynęliśmy do Skradinu, gdzie będąc 5m od kei marinero stwierdził „no, no, no”, okazało się że rosyjskie złogi mają regaty, będą parkować obok siebie i mamy znaleĽć sobie inne miejsce. Zaparkowaliśmy naszą czterdziestkę dziewiątkę obok pięćdziesiątki piątki, ale wstydu nie było. Wieczorem postanowiliśmy się wybrać do Tony’ego na pekę - polecam. Wiele razy byłem w Chorwacji i dopiero teraz uświadczyłem tego przysmaku.

We wtorek wiatr nieco zelżał co oznaczało, że czekają nas całodzienne manewry portowe w Sibeniku. Po tym jak każdy przećwiczył podejście longside przyszła pora na podejścia rufą. I się zaczęło! Rufa lewą, rufa prawą, rufa ciasno, rufa na długim podejściu, zabrakło tylko rufy przez top - o zmierzchu i ponad 80 podejściach każdy mógł się poczuć jako wódz manewrówki. W między czasie musieliśmy zmienić miejsce podchodzenia, gdyż marinero z Sibenika stwierdził, że podchodząc do kei mierzwimy mooringi, które on pieczołowicie układał w wodzie tak aby były doskonale prostopadłe do nabrzeża – nadal tego nie rozumiem, ale jego mina mówiła „mam rację, kurac!!”. Na noc spłynęliśmy do nowej mariny w Mandalinie.

Środa przywitała nas prognozą 3-4B, więc po załatwieniu papierkologi związanej z piątkowym egzaminem na Voditejl Brodice ustaliliśmy całonocną trasę wzdłuż Długiego Otoku, tak żeby znaleĽć się w okolicach Zadaru w czwartek popołudniu. Niestety zaraz po wypłynięciu przyszedł mail z Zadaru, że piątek to 1 maja, święto pracy, parada czołgów, pochód, dzieci, kwiaty, partyjni dygnitarze i egzaminu nie będzie. Mamy być w Zadarze na egzamin w czwartek. Oznaczało to zmianę trasy i postój w Zadarze. W międzyczasie przeprowadziliśmy ćwiczenia manewru podejścia do człowieka na żaglach. W bajdewindzie „na długo” czyli z odejściem do bakksztagu, a z baksztagu na krótko – małą pętla i sternicy w ciągu 90 sekund podejmowali człowieka – nasz największy odbijacz ochrzczony „perełką”. Po nocnej jeĽdzie z rozpoznawaniem świateł, do mariny weszliśmy krótko po północy. Żadnej obsługi, żadnej pomocy, ciasne wejście i po 15 minutach staliśmy przy jedynym wolnym miejscu obok jachtów 35 stopowych (a nasz miał jedynie 49). Manewr można porównać do parkowania Maybacha na parkingu dla Smartów. Zablokowaliśmy 2 pirsy, co oznaczało, że rano prędzej czy póĽniej ktoś nas przepędzi. Zbyszek wpadł na doskonały pomysł, żeby wstać skoro świt i spadać na akwen.

Rano biuro mariny jeszcze spało – sprawdziliśmy że nikogo nie ma i co za tym idzie nie ma jak zapłacić za postój... O 0800 wyrzuciliśmy desant żeby zarejestrować się na egzamin. Niestety okazało się, że chorwacka biurokracja w niczym nie ustępuje polskiej i egzamin będzie o 1500. Aby lepiej wykorzystać czas popłynęliśmy do pobliskiej zatoki poćwiczyć stawanie na kotwicy – manewr konieczny dla każdego sternika pływającego w lecie gdy nie ma miejsc w marinach. Po południu odstawaliśmy sześciu kandydatów na egzamin. Po godzinie na jacht wróciło 6 świeżo upieczonych Voditejli! Taką okazję trzeba oblać! Wybór padł na Veli Iż – mały urokliwy port z doskonałymi knajpkami. Świętowanie przeciągnęło się do póĽnych godziny nocnych, a mimo to rano załoga była gotowa do dalszej żeglugi.

Obraliśmy kurs na Sukosan. Silny wiatr z południa umożliwił nam miłą halsówkę i prawdziwe żeglarskie doznania. Zatankowaliśmy jacht w Zadarze żeby uniknąć korków w Sukosanie (polecam!) i wieczorem wpłynęliśmy do mariny. Tęgi wiatr pokazał nam, że nie każde miejsce przy kei jest łatwo dostępne i należy się trzymać złotej zasady Anglików – wchodzę zawsze pod wiatr. Po zacumowaniu udaliśmy się na dobrą kolację podsumowującą nasze tygodniowe szkolenie. Dobre jedzenie wspomogło wymianę doświadczeń po rejsie! I niestety przyszła pora wracać do domu. Pakowanie i zdanie jachtu przebiegło bezproblemowo. Od siebie muszę dodać, że dawno nie pływałem z tak doborową załogą!

Pierwiastek

« Zobacz wszystkie galerie